Sekrety życia
11 kwietnia 2018, 20:03
Rozdział 50 - Szpital
- Paulinko!... - powiedziałam smutno.
Dziewczynka usiadła na szpitalnym łóżku i przyglądała mi się. Uśmiechnęła się lekko ale milczała. Sprawiała wrażenie, jakby mnie nie poznawała.
- Nadal ma gorączkę... mówi od rzeczy - szepnął lekarz.
Położyłam jej na czoło okład. Pod wpływem chłodu oprzytomniała trochę i zaczęła mówić.
- Mamo, Ty płaczesz?
- Nie córeczko, nie płaczę...
Nagle cofnęłam się. Zaleciał mnie gorączkowy oddech mojego dziecka.
Ale gdy spojrzałam na jej twarz, białą, oblaną czerwonym rumieńcem, na jej oczy, wielkie i smutne, gdy pomyślałam o niezmiernym nieszczęściu dziecka, odwróciłam głowę - nie mogąc powstrzymać łez. Po chwili Paulina zamknęła powieki. Wpatrywałam się w nią.
"Jaka Ona podobna do Niego! - myślałam sobie - Te same usta... Ta krew... Była dzieckiem człowieka, którego kochałam nad życie. Już kiedyś straciłam tą wspaniałą istotkę, nie chcę, by znów mi się to przydarzyło".
Do pokoiku, w którym leżała Paulina po cichu wszedł Mariusz.
- Jak Ona się czuje? - spytał.
- Wciąż ma gorączkę - powiedziałam kładąc na jej czoło nowy, zimny okład.
- Lekarz wzywa nas do swojego gabinetu. Chce z nami porozmawiać o jej stanie zdrowia.
- Chora ma poważne zapalenie płuc - tak brzmiała diagnoza -
Jeżeli stan Państwa córki nie polepszy się w ciągu doby, nie dawałbym wielkich nadziei na przeżycie.
To były najgorsze słowa, jakie usłyszałam. Brzmiały jak wyrok śmierci.
"Więc moja córka walczy ze śmiercią" - pomyślałam z bólem.
Na korytarzu czekała na nas Natalia z Maćkiem.
- Co powiedział lekarz? - zapytali.
- Ona umiera - odpowiedziałam płacząc.
- Lekarz pozwolił na krótkie widzenie. Możemy wejść do niej wszyscy.
Paulina leżała spokojnie z zamkniętymi oczami. Po wielkich dreszczach opanowała ją teraz senność. Jeżeli coś mówiła, to powoli, cicho, urywanymi zdaniami.
- Pić... - szepnęła. Zerwałam się z krzesła i przyłożyłam do jej ust jakąś miksturę - słodką i chłodzącą.
- Czy to już wieczór?
- Nie, kochanie, jeszcze nie ma południa - odpowiedziałam.
Paulinka splotła chude rączki i przymknęła powieki oddychając szybko i krótko.
- Jestem chora... - wyszeptała
- Tak, ale juz jutro będzie Ci lepiej, jak tylko lekarstwa zaczną działać.
- Tak?... - spytała - to nie pójdę do Nieba?
- Nie umrzesz, nie wolno Ci nawet tak mówić - sama jednak nie miałam dość siły, by w to wierzyć. Ale zawsze istniała we mnie nadzieja, że wszystko skończy się dobrze.
Ta krótka rozmowa bardzo ją wyysiliła. Położyła się oblana zimnym potem.
Nie mogłam dłużej na to patrzeć i wybiegłam z sali. Mariusz wybiegł za mną, złapał mnie i przytulił do siebie.
- Ona umiera i czuje to... Nie pozwolę jej na to, słyszysz, nie pozwolę...
- Olu, proszę Cię, uspokój się. To także moje dziecko i tak samo jak Ty to przeżywam.
Ponieważ jej stan nadal się nie poprawiał, lekarz zalecił, by wezwać księdza.
- Ona ma już niewiele czasu.
Przed ostatnim namaszczeniem lekarz jeszcze raz zbadał chorą, zmierzył temperaturę i zamyślił się. W uchylonych drzwiach ukazał się stary proboszcz.
- Czy to już ksiądz przyszedł? - zawołała.
Wyszłam zakrywając oczy pełne łez.
- Módl się moje dziecko - rzekł Proboszcz. Odmówił nad nią modlitwę głosem zmienionym i prędko wybiegł z sali, unikając spotkania rodziną chorej.
Gdy weszłam do jej pokoju już nie oddychała.
Zmarła mając zaledwie 13 lat.
To była największa strata w moim życiu. Po jej śmierci popadłam w totalne załamanie. Nie mogłam pogodzić się z jej odejściem. Pewnie bez pomocy rodziny i Kariny (którzy byli ze mną przez cały czas) nie prędko wyszłabym z tego otępienia. Przyjmowałam silne leki antydepresyjne, próbowałam nawet kilka razy popełnić samobójstwo...
Dodaj komentarz